(Am 8,4-6.9-12; Ps 119; Mt 9,12b.13b; Mt 9,9-13)
Słowo Boże leży na wyciągnięcie ręki. Ja jednak ściskam ją na pilocie telewizyjnym. Za chwilkę zaczyna się mój ulubiony program. Słowo cierpliwie czeka. Później nie mam czasu, muszę popracować. Biblia czeka. Osiada na niej kurz.
Kiedy w końcu uwierzę, że tylko jej słowa ratują moje życie? Kilka razy doświadczyłam mocy ostrego jak miecz słowa Bożego, a jednak nie mam wciąż nawyku sięgania po Biblię tuż po przebudzeniu.
Mój przyjaciel tak rozkochał się w Słowie Bożym, że kiedyś wieczorem, tuż po modlitwie pocałował Biblię i położył ją sobie pod poduszkę. To nie był zabobon. To był gest zakochanego, który woła: uwiodłeś mnie Panie miłością, a ja dałem się uwieść.
Pamiętam, że gdy ujrzałam ten gest zrobiło mi się bardzo głupio. Dzisiejsze słowo działa jak kubeł zimnej wody. Mówi wprost, że może przyjść czas, że będzie już za późno. „Wtedy błąkać się będą od morza do morza, z północy na wschód będą krążyli, by znaleźć słowo Pańskie, lecz go nie znajdą”.